Czy naprawdę jesteśmy gotowi na ryzyko zniszczenia planety tylko dlatego, że nie możemy ograniczyć nadmiernego spożycia mięsa – w tym drobiu, ryb oraz nabiału, zwłaszcza w populacjach o wysokim poziomie konsumpcji takich produktów?
Z międzynarodowego badania opinii publicznej przeprowadzonego dla organizacji Compassion in World Farming wynika, że mieszkańcy Unii Europejskiej są przeciwni hodowli przemysłowej zwierząt. 65 proc. dorosłych Polek i Polaków uważa, że stawia ona zyski ponad troskę o klimat i środowisko. Tak samo uważa 76 proc. Francuzów, 75 proc. Włochów i 69 proc. Brytyjczyków.
Jeszcze więcej ankietowanych w tych krajach zgodziło się ze stwierdzeniem, że hodowla przemysłowa stawia zyski ponad dobrostan zwierząt.
– Sondaż pokazuje, że polskiej opinii publicznej nie przekonuje branżowa propaganda, że to hodowla przemysłowa jest konieczna, by wyżywić świat. Duże firmy mięsne wspierają wysoce dochodowy system bez uwzględniania wpływu, jaki mają na klimat, zdrowie i dobrostan zwierząt. Wyniki sondażu pokazują też, że wiele osób w Polsce wciąż nie zdaje sobie sprawy z wpływu emisji sektora hodowlanego na klimat w porównaniu z transportem – mówi – mówi Małgorzata Szadkowska, prezeska fundacji Compassion in World Farming Polska i ekspertka Koalicji Klimatycznej.
Na początku tego roku wyszło na jaw, że największa chlewnia przemysłowa w Polsce ma powstać w podjarocińskim Siedleminie, obok osiedla mieszkaniowego wybudowanego w ramach programu Mieszkanie Plus. Inwestor chce, żeby w chlewni przebywało prawie 46 tys. macior.

– Takich pomysłów jest coraz więcej. W ciągu ostatnich kilkunastu lat wieś przeszła drogę od PGR-ów do zmodernizowanych ferm, które dziś stają się coraz większe. Nikt nie pilnuje skali nowych inwestycji. To przerażające. Sufit wydaje się nie istnieć, a przepisy nie nadążają za zmieniającą się rzeczywistością.

Według danych GUS 97,9 proc. stad brojlerów w Polsce należy do 3,8 proc. wszystkich gospodarstw (źródło: Raport: Sprzeciw społeczny wobec ferm przemysłowych)

Miliony kur za płotem
Zarówno w Siedleminie, jak i w Żeszczynce, mieszkańcy stracili zaufanie do lokalnych władz – w obu przypadkach mieli pretensje, że nie zostali poinformowani w porę o planowanej inwestycji i nie do końca wierzą w dobre intencje reprezentujących ich samorządowców. W Siedleminie burmistrz wiedział o planach budowy fermy od 2020 r., w Żeszczynce wójt pierwsze pismo od inwestora otrzymał w maju 2020 r.

Tymczasem w Polsce nie ma ani ustawy antyodorowej ani prawa regulującego odległość śmierdzących „fabryk jedzenia” od zabudowań. Podkreślmy – mamy prawo regulujące odległość wiatraków od domów a nie mamy prawa chroniącego ludzkie siedliska przed paskudnym smrodem

Dziś wielkoprzemysłowe fermy mogą powstawać tuż za naszym płotem. Zmienić ma to ustawa odległościowa, która być może zostanie uchwalona w przyszłym roku. Jej projekt zakłada, że największe fermy trzeba będzie budować przynajmniej 500 metrów od najbliższych zabudowań ludzkich.
Te 500 metrów – o ile wejdzie w życie – niewiele zmieni. To utrzymanie status quo. Fermy oddziałują na otoczenie w promieniu kilku kilometrów.
Ostatni raport Najwyższej Izby Kontroli o fermach wielkoprzemysłowych pochodzi z 2015 r. Działało ich wtedy 864. – Nadzór nad fermami wielkoprzemysłowymi jest dziurawy, bo wyznaczone do kontroli instytucje nie współpracują ze sobą tak, jak powinny: mają rozbieżne dane i nie wymieniają się informacjami. Wykorzystują to niektórzy właściciele ferm i, w zgodzie z prawem, dzielą „na papierze” duże fermy na mniejsze. Podlegają dzięki temu mniej rygorystycznym przepisom, co sprawia, że ich fermy są bardzo uciążliwe dla sąsiadów i środowiska – pisali kontrolerzy NIK.
Jak wynika z danych, które zabrało Stowarzyszenie Stop Fermom przemysłowym, w latach 2009-2019 w Polsce odbyło się 841 lokalnych protestów przeciwko fermom przemysłowym. – Wiele ferm działa w systemie kontraktowym, który zakłada, że właścicielem fermy jest miejscowy rolnik, a wielki inwestor dostarcza mu tylko paszy i zwierząt. Ten rolnik na początku nie zdaje sobie sprawy z szeregu środowiskowych, zdrowotnych czy społecznych konsekwencji istnienia takiej fermy.
W skład „smogu fermowego” wchodzą różnego rodzaju zanieczyszczenia: cząstki pyłu pochodzenia organicznego i nieorganicznego (pyły zawieszone PM), bakterie, grzyby, wirusy, żywe komórki, fragmenty komórek, fragmenty grzybni.

Innym zagrożeniem jest istotne zwiększenie emisji spalin pochodzących z samochodów i ciężarówek zaopatrujących fermę. W pobliżu fermy przemysłowej zwiększa się pula patogenów podchodzenia zwierzęcego oraz szczepów antybiotykoodpornych. Z ferm wydobywa się odór będący mieszaniną różnych gazów. Niektóre są niebezpieczne i drażniące dla człowieka (amoniak, siarkowodór), inne szkodzą klimatowi (gazy cieplarniane). Ostatnim zagrożeniem jest gnojowica, którą trzeba rozrzucać po okolicznych polach lub składować w okolicy fermy.

Fermy generują też mnóstwo substancji, których nie czuć w powietrzu, a które mogą mieć wpływ na zdrowie, a nawet życie człowieka.

– Taka ferma nie od razu nas zabije, ale może wpływać na naszą kondycję, bo wszelkie astmy czy alergie biorą się przede wszystkim z zanieczyszczeń powietrza. Tymczasem ferma potrafi emitować około 400 różnych substancji do środowiska. Niektóre z patogennych mikroorganizmów, których źródłem są fermy, mogą w formie bioaerozoli, czy też z pyłami rozprzestrzeniać się na bardzo dalekie odległości