Pomysł tzw. Kolei Dużych Prędkości, czyli polskiego TGV po raz pierwszy rzucił 15 lat temu Jerzy Hausner, ówczesny wicepremier w lewicowym rządzie Marka Belki. Wytyczono nawet pierwszą trasę, która z Warszawy przez Łódź na wysokości Kalisz odbijała na Poznań i Wrocław. Od kształtu linii nazwano ją „Ygrekiem”. Głośno wtedy było o przebiegu tej linii i stacji w okolicach Nowych Skalmierzyc.

Owszem, prowadzono konsultacje. Ale w 2010 r. minister transportu Sławomir Nowak uznał, że Polski i tak obciążonej przygotowaniami do Euro na taką kolej nie stać.
Wrócił do nich PiS, gdy w 2017 r. ogłosił budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK). Ma on powstać w Baranowie pod Warszawą i prowadzić mają do niego linie kolejowe z różnych stron Polski.
I tu zaczyna się problem, bo wyraźnie widać, że kluczowym przystankiem w aglomeracji będzie Kalisz. Trwają co prawda konsultacje, ale trudno się spodziewać, by nawet największy nacisk spowodował, że coś naprawdę się zmieni.
Prezydent Ostrowa Beata Klimek twierdzi, że pominięcie Ostrowa to marginalizacja i zerwania tradycji tutejszego węzła kolejowego.
Zapewne ma w części rację, ale
– projekt jest bardzo odległy w czasie
– lotnisko w Baranowie ma być gotowe w 2027, tyle że losy takich budów (choćby Berlin) każą na takie zapowiedzi spojrzeć z dużym dystansem
– Całość ma kosztować (to dzisiejsze szacunki) 30 mld złotych
– są specjaliści, choćby poseł SLD Wiesław Szczepański, którzy mówią, że całkowicie nowa struktura, a taką jest dworzec i tory szybkich kolei nie jest wcale tak łatwa do wprowadzenia w miasto wielkości Ostrowa.