Drastyczne podwyżki podatków i opłat lokalnych. Rok po wyborach okazuje się, że dalsze pudrowanie gminnych finansów już nic nie daje. Bizantyjskie koszty utrzymania armii urzędników muszą znaleźć pokrycie w kieszeniach mieszkańców. Niektóre z nich odczujemy od razu, inne znajdą się z czasem w płaconych co miesiąc rachunkach, czynszach i opłatach.
Na początek troszkę historii. Jarosław Urbaniak odchodząc z urzędu po wyborach w 2014 zostawił go z kosztami utrzymania na poziomie ok. 14 milionów złotych rocznie. Tyle płacili Ostrowianie za urzędników i ich miejsca pracy. Rok 2019 to już – uwaga, uwaga – tych milionów 26!. Tyle trzeba zapłacić za faraońskie zarobki propagandzistów, ich medialne występy, za cały tabun ciotek, koleżanek, krewnych i znajomych królika rozsiadłych na urzędowych posadach.

To pierwszy – z licznych zapewne – rachunków za lata zarządzania wizerunkiem a nie miastem. Inne rachunki to coraz paskudniejszy zapach ze składowiska odpadów i coraz gorsze powietrze z zabijającym na raty benzo(a)pirenem.
Bal się skończył, to przekaz ugrupowania o prześmiewczej nazwie „Przyjazny Ostrów” na cztery lata tej kadencji. Z udekorowanej wyborczymi hasłami Sali wyniesiono już dekoracje, teraz znikają wszystkie środki, którymi kołysano wyborców. Mieszkańcy Ostrowa budzą się z kacem i nieudolną władzą.