Zanim doszedłem do „Top Chefa” przyjąłem na klatę wszystko. Rzucano we mnie sosami, jedzeniem, nie raz wyzywano, ale to muszę przyznać, zawsze słusznie, bo robiłem g…o warte rzeczy. Znosiłem to wszystko przez 10 lat’’ – o długiej i wyboistej drodze do sukcesu, pasji, która stała się sposobem na życie i Kaliszu, w którym stawiał pierwsze kulinarne kroki z Sergiuszem Hieronimczakiem, finalistą ,,Top Chefa’’ rozmawia Katarzyna Krzywda.
Katarzyna Krzywda: Jak wyglądały początki Pana przygody z gotowaniem? Jakie wspomnienia jako pierwsze pojawiają się w Pana głowie na hasło: gotowanie?
Sergiusz Hieronimczak: Kalisz, Kalisz, Kalisz… To tutaj wszystko się zaczęło. Początków gotowania dobrze nie pamiętam, bo było to dawno. W pamięci są obrazy, pojedyncze klatki z dzieciństwa no i emocje, jakie im towarzyszyły. Jako pierwszy obrazek pojawia się rynek i to nie ten przed Tęczą, tylko ten na tyłach „Samochodówki”. Wtorek i piątek wspaniałe dni! Gdy wcześnie rano z babcią Helenką maszerowałem po zakupy. Zapach warzyw, kopru, ogórków, pomidorów, świeżych owoców. Masło i ser produkowane przez babuleńki w chustkach na głowie, świeża śmietana, żywe kury, króliki, gołębie, jaja liczone na mendle. Tam poznałem zapachy i smaki, które są w mojej głowie do dzisiaj. Potem oczywiście był powrót do domu i przygotowania do obiadu. Często przynosiliśmy koguty, gołębie, króliki. Żywa kura wystająca ze szmacianej siatki wygląda naprawdę komicznie. Ale za to rosół z koguta.
2015-11-15 ok24.tv za faktykaliskie.pl