Legendarnego proszku Pollena już nie ma, ale w zakładach Polleny w Ostrzeszowie powstaje Biały Jeleń. Ponadstuletnia marka przeżywa wśród konsumentów drugą młodość.
„Ociec, prać?! Prać. Ale tylko w Pollenie 2000”. Od nakręcenia tej reklamy minęło ponad 20 lat, a można iść o zakład, że wielu Polaków świetnie ją pamięta. Bo choć ma w sobie toporność typową dla początków polskiego marketingu z lat 90., to zręcznej gry słów i brawurowego nawiązania do polskiej kultury (literackiego „Potopu”) pozazdrościć jej może niejeden scenarzysta. Reklamówkę nakręcono na zamówienie Holendrów z koncernu Unilever tuż po przejęciu przez nich w 1991 r. akcji bydgoskiej Polleny, po to by wycisnąć z polskiego proszku do prania, ile się da. Proszku już dziś nie ma, ale wspomnienie Polleny zostało.
Choć błędnie uważa się, że dawne zakłady Zjednoczenia Przemysłu Przetwórczo-Tłuszczowego – po kolejnych przeobrażeniach – Zrzeszenie Producentów Chemii Gospodarczej „Pollena” – były jedną firmą podzieloną na kilka oddziałów. W rzeczywistości zakłady Polleny łączył jedynie znak towarowy i właściciel – skarb państwa. Część z kilkunastu zakładów została sprzedana zagranicznym inwestorom, jak ta bydgoska Pollena czy raciborska fabryka proszku do prania – tę przejął Henkel. Dziś istnieje kilka firm z „Polleną” w nazwie, jak Pollena Savona (zajmująca się głównie produkcją szamponów, np. Bambi) czy produkująca aromaty Pollena Aroma. Pollena w wielkopolskim Ostrzeszowie żyje dziś dzięki marce Biały Jeleń.
Zakład w Ostrzeszowie powstał na bazie przedwojennej stolarni. Potem produkowano tu m.in. zasypkę dla dzieci czy maść przeciwko świerzbowi. Po wojnie został wciągnięty w struktury państwowej Polleny i trwał w nich aż do prywatyzacji w 2007 r.
– Ta prywatyzacja odbyła się zdecydowanie za późno. Pollena funkcjonowała jako przedsiębiorstwo państwowe, bo bardzo wysoki obrót krył równie wysokie koszty produkcji. Mimo to cyferki się zgadzały, bo nie było konkurencji, więc przedsiębiorstwo było na plusie. Ale takie działania były możliwe w PRL-u, gdy sklepowe półki świeciły pustkami, a nie w czasach kapitalizmu, w których o polski rynek upomniały się olbrzymie koncerny kosmetyczno-chemiczne – mówi Marek Witecki, prezes zarządu Polleny Ostrzeszów. Przyznaje, że przed kupnem zakładu przeprowadzono analizę i była jednoznaczna: to ekonomiczne samobójstwo.
A jednak ośmiu prywatnych inwestorów, prowadzących w Ostrzeszowie kilka innych biznesów, jak na przykład Wielkopolska Wytwórnia Żywności „Profi”, zaryzykowało. Za 18 mln zł kupili od skarbu państwa ostrzeszowski zakład, a wraz z nim prawa do marki Biały Jeleń, która kojarzona była wówczas z odpychającymi z wyglądu, ciężkimi kostkami szarego mydła, lekarze zalecali mycie się nim np. po ospie.
Po przejęciu firmy postanowili szybko pogodzić się z tym, że nie mogą konkurować z zachodnimi gigantami, bo nie nadrobią kilkudziesięciu lat rozwojowej przepaści, a już na pewno nie w Ostrzeszowie, z małym i bardzo starym parkiem maszynowym.
W postawieniu firmy na nogi pomógł im światowy kryzys gospodarczy w 2008 r.
– Dziwne, prawda? A jednak. U nas gorzej już być nie mogło. Gdy w Polsce zaczęto mówić o kryzysie, świeżo sprywatyzowana Pollena była na skraju upadłości. Wtedy z załogi zeszło ciśnienie, zmalały oczekiwania. Zarząd mógł odetchnąć, bo nie czuł presji oczekiwań. W takich warunkach mogliśmy skupić się na ratowaniu firmy – mówi Witecki.
Zarząd działał wówczas na dwóch frontach. Zewnętrznym – biznesowym, i wewnętrznym – pracowniczym. Gdy w maju 2007 Pollena stała się całkowicie prywatnym przedsiębiorstwem, nowi właściciele zawarli z wojewodą wielkopolskim porozumienie co do pracowników. Załodze zagwarantowano pracę na cztery lata, nie było zwolnień grupowych. To jednak okazało się za mało, by pracownicy uwierzyli w nowego właściciela i przede wszystkim w produkt. Najlepszym barometrem nastawienia załogi do Białego Jelenia była drogeria znajdująca się tuż przy zakładzie. Półki uginały się od kostek szarego mydła, ale nikt po nie nie sięgał. Pracownicy, mimo że zarabiali niewiele, a w drogerii mieli jeszcze zniżki, nie pojawiali się tam. Wniosek? Nie szanowali własnego produktu. Trzeba było kilku lat, by zmienili nastawienie. Nie tylko do Białego Jelenia, ale do pracy i do firmy w ogóle.
– Dziś mogę przyznać, że naszym głównym problemem nie była właściwie sytuacja ekonomiczna firmy, ale myślenie zatrudnionych w niej osób. Była to zaawansowana wiekowo załoga, z syndromem wypalenia zawodowego i ze strachem w oczach, że „prywatni przyjdą i zwolnią”, marząca jedynie o tym, aby jakoś dociągnąć do emerytury – opowiada Witecki.
Zmiana nastawienia załogi zajęła lata. Pierwszą rewolucję wprowadziła wiceprezes Kamila Jackowska-Rutkowska. Ubrana w dżinsy i koszulę dziś pracuje za biurkiem, ale po przejęciu Polleny zakasała rękawy i przez kilka miesięcy pracowała ramię w ramię z pracownikami, przechodząc przez wszystkie stanowiska i szczeble w przedsiębiorstwie. Nie chciała się tylko przyglądać, na własnej skórze sprawdzić, z jakimi problemami boryka się załoga. Pracowała przy taśmie, pakowała produkty w kartony, potem ważyła kosmetyki w laboratorium, choć to – pod czujnym okiem specjalistów, bo przecież biochemikiem nie jest. Nie były to jednorazowe wyskoki z biura, tylko zwykłe, ośmiogodzinne zmiany.
O czym pani marzy?
Z pracy na halach i w laboratoriach Jackowska-Rutkowska wyniosła wiedzę i obserwację, jak usprawnić pracę firmy, które miejsca trzeba doinwestować, które się utrzymają.
– Nie przerażała mnie praca fizyczna czy nowe wyzwania. Przerażał mnie sposób myślenia naszej załogi. Wcześniej pracowałam dla dużego japońskiego koncernu i zderzenie tych dwóch rodzajów myślenia było niesamowite – wspomina wiceprezes.
Nowy zarząd był przekonany, że pracownicy muszą uwierzyć w to, co robią. Dlatego przeprowadzono w firmie szkolenia za niemal milion złotych. Zaczęło się od oceny pracowników i sprawdzenia, kto ma jaki potencjał. Każdy z pracowników spotkał się również z doradcą zawodowym. Panie sprzątające czy obsługujące taśmę produkcyjną po raz pierwszy w życiu rozmawiały o swoich problemach i oczekiwaniach. Główne pytanie brzmiało: „Jaki masz cel w życiu, o czym marzysz?”. Firma nie tyle chciała spełniać te marzenia, ile pokazać, że istnieje życie po pięćdziesiątce (większość pracowników była w tym wieku), i warto z niego korzystać.
Zmiana nastawienia pracowników była pierwszym krokiem do postawienia Polleny na nogi.
Drugie życie Białego Jelenia
Zlecono również badania rynku. Dzięki wskazówkom klientów zmieniło się opakowanie Białego Jelenia, ale przede wszystkim powstała seria kosmetyków do higieny osobistej zawierająca żywe kultury probiotyczne, wspomagające immunologicznie skórę.
– Pierwsze prawo marketingu mówi: wyróżnij się albo zgiń. Musieliśmy więc wykreować potrzebę albo dostrzec niszę na rynku, by zacząć się wyróżniać. Postawiliśmy na jedną kartę, naturalne mydło, którego receptura nie zmieniła się od blisko stu lat – opowiada Witecki.
Mydło w latach 20. poprzedniego wieku wypromował koncern Schicht-Lever, który miał swoje fabryki w Warszawie. Dziś w przewodnikach po Warszawie można znaleźć informację, że przed wojną, na rogu Alej Jerozolimskich i Nowego Światu na szczycie kamienicy znajdował się imponujący neon przedstawiający skaczącego jelenia z podpisem „Mydło Jeleń Schicht”.
2015-07-20 ok24.tv za gazeta.pl